Nie zauważyłem, by ktoś w salonie poświęcił uwagę rozmowie, jaką, "padając co chwilę na kolana" przeprowadzili niedawno dla "GW" P. Głuchowski i M. Kowalski. Z rozmowy tej sam R. Sikorski dowiedział się, że jest już "nominowany":
"Słyszeliśmy, że w wypadku zwycięstwa PO ma pan zostać premierem (...) Zapewniamy pana, że informacji "Sikorski premierem" nie uzyskaliśmy na giełdzie dziennikarskiej, tylko mamy ją od ważnego polityka PO. Ale rozumiemy, że teraz jeszcze niezręcznie jest panu to komentować."
(http://www.gazetawyborcza.pl/1,75480,4494111.html?as=2&ias=4&startsz=x)
O ile jednak niezręcznie było mu komentować tę nominację "przez ważnego polityka PO" (ciekawe, kto to, do cholery, może być, skoro tam wszyscy są najważniejsi i najlepsi?), o tyle bardzo chętnie po raz n-ty powrócił do swojej osobistej obsesji, czyli strasznego Antoniego Macierewicza:
"Jego fascynacja tajnością - w tej branży - stanowi predyspozycję negatywną. On nie jest profesjonalistą, tylko pasjonatem. A to szczególnie niebezpieczne teraz, gdy nasi żołnierze uczestniczą w najtrudniejszej i najważniejszej misji NATO."
I zaraz Sikorski wyjaśnił, co mu leży na wątrobie:
"Pamiętajcie, że Ameryka poszła na wojnę z Saddamem Husajnem z powodu złych informacji wywiadowczych. Amerykańscy agenci i amerykańskie czujniki nad Irakiem dostarczyły poprawnych danych, ale centrala wywiadu fatalnie wykrzywiła rzeczywistość."
Niby mówił o USA, ale czujni dziennikarze w mig "aluzju poniali", pytając i odpowiadając zarazem:
"Macierewicz też przekazuje braciom Kaczyńskim błędne dane?"
No i, jak możemy się domyślać, Sikorski potwierdza, po czym podsumowuje swoich kilka wypowiedzi:
"Obsesja Macierewicza w tropieniu agentów była jeszcze dopuszczalna, kiedy on likwidował WSI i chodziło o to, by nie zostawić z tej służby kamienia na kamieniu, a nie teraz, gdy odpowiada za bezpieczeństwo misji [w Afganistanie - przyp. F.Y.M.]"
I tak jednak, zdaniem Sikorskiego, Macierewicz rozwiązał WSI nie po europejsku, a procesy po raporcie "będą się ciągnąć latami". Ale mniejsza z tym. Przejdźmy teraz do pozycji klęczącej, o której wspomniałem. Dla niezorientowanych przypominam, że owo "padanie na kolana" to jedna z najzabawniejszych scen na początku "Trans-Atlantyku" Gombrowicza (nieobeznanych z dziełem odsyłam do lektury). Oto pierwsze padnięcie na kolana dziennikarzy "GW":
(1) "Podobno świetnie się pan w MSZ dogadywał z profesorem Geremkiem."
(chodzi o okres, kiedy Sikorski był wicemininistrem w AWS-owskim rządzie). Domyślamy się, że tak, choć indagowany odpowiada klęczącym:
"Jeszcze lepiej z Władysławem Bartoszewskim. Ale od Geremka dużo się nauczyłem. Raz nawet nim na krótko zostałem!"
Ponieważ anegdota, jak Sikorski został Geremkiem, warta jest każdych pieniędzy, więc ją przytaczam w całej rozciągłości:
"Na delegacji w Meksyku dowiedziałem się, że muszę lecieć do Beninu w zastępstwie profesora. Poleciałem przez Paryż, 24 godziny podróży, ląduję ledwo żywy, a tu MSZ Beninu wita mnie: "Dzień dobry, profesorze Geremek". Nie mamy w Beninie placówki, więc nie było komu poinformować gospodarzy o szykowanej zamianie. Kelner przynosił mi na basen koktajl "dla profesora Geremka", recepcja zostawia wiadomości "dla profesora", rachunki podpisywałem "Geremek". Oni, w Beninie, rozpoznają nas mniej więcej tak samo jak my ich."
Po takiej zakąsce nic dziwnego, że dzienikarze poderwali się z klęczek, po czym znowu padają na kolana:
(2) "Może to przy Geremku tak się pan zmienił, że z obozu radykalnej prawicy przeszedł pan do tej złej Platformy, którą ojciec Tadeusz najchętniej by zatopił... "
- Co do ojca Tadeusza: będąc w rządzie, nigdy do Telewizji Trwam nie chodziłem. Zadebiutowałem tam dopiero po przejściu do Platformy.
Pojechał pan do Torunia? [to jakby w pozycji kucącej, ale w gotowości do klęknięcia]
- Gdzie tam... Zaczepili mnie w Sejmie. Udzieliłem wypowiedzi, bo Trwam to przecież elektorat, a ja walczę teraz o głosy dla Platformy. A co do historii mojej politycznej drogi, to mam własne przemyślenia...
Prosimy bardzo. [półprzyklęknięcie]
- Był 20 lat temu czas walki, bo i nasi komuniści byli jeszcze w sile, i był Związek Radziecki, ale to minęło. Dziś idiom wojny domowej jest już anachroniczny.
Chyba syndrom wojny domowej?
- Idiom też, bo wiele dzieje się tu w sferze języka. Pamiętajcie: najpierw było słowo..."
Nieważne już kto o tym topieniu mówił i nawet nieważne, co odpowiada premier Sikorski, bo ledwie zdążą dziennikarze wstać, to teraz już coś im każe ponownie paść na kolana i zacząć spacer na klęczkach przed nowym premierem z PO:
(3) "Najpierw było słowo "układ" - i przez nie wszystko się stało, co się stało. A teraz mamy słowo "oligarcha". Jakie wstrrrrętne! Pachnie Rosją, korupcją."
W tym miejscu widzimy, jak wywiad zamienia się w jakiś szczególny ceremoniał, gdzie obie strony znakomicie się rozumieją i niemal tworzą wspólnie nową jakość i w dziennikarstwie i w polityce. Widać to nie tylko po kolejnej odpowiedzi Sikorskiego:
"- A propos Rosji, właśnie... Patrzcie, jak Rosjanie zaczęli od słów. Od redefiniowania swojej własnej filozofii państwowej jako neoimperialnej nostalgii, od pochlebnych opinii o Andropowie. Potem były nowe pomniki Dzierżyńskiego, a teraz mamy zwiększenie o 700 proc. wydatków na zbrojenia.",
ale i "niby-pytaniu" dziennikarzy:
"My jesteśmy na etapie redefiniowania historii III RP i tworzenia języka wojny domowej."
Dlatego Bogu należy dziękować, że mamy "GW", bo przynajmniej z jej łamów dowiemy się, kiedy ta wojna domowa się zacznie, skoro jej dziennikarze są w stanie zlokalizować ją już na poziomie semantycznym. Oczywiście domyślamy się spomiędzy wierszy, że owa wojna grozi nam na wypadek zwycięstwa PiS-u, a nie PO. Nie ma chyba co do tego wątpliwości nawet Sikorski, wspominając:
"Byłem niedawno w programie BBC Hardtalk. Uderzyły mnie prezentowane opinie o Polsce. Grozi nam stanie się dla Europy takim krajem jak Grecja w latach 80. Krajem, którego niektórzy chętnie by się z tego kontynentu pozbyli."
O lewicowych inklinacjach BBC nie musimy, rzecz jasna, tu nadmieniać, warto by jednak zadać pytanie, jakimiż to sposobami z prezentowanych w programie BBC opinii może nam grozić zmiana Polski na Grecję z l. 80. Nie ma jednak sensu się czepiać, skoro wystarczy, by wybory wygrała odpowiednia partia i zagrożenia znikną. Sikorski mówi o Marcinkiewiczu jako o "premierze XXI w.", bo "traktował ministrów jak generałów", zaś o Kaczyńskim też mówi, ale wieku nie podaje. Gdyby powiedział XIX (jak Kutz ostatnio o Polsce), to by zabrzmiało dziwnie, bo wtedy polskich premierów nie było. W XX w. zaś też różnie bywało - premier Jaruzelski chyba się najbardziej na analogon nadaje, bo - zdaniem Sikorskiego - Kaczyński traktuje ministrów jak "sierżantów".
Wywiad jest dość długi i warty studiowania, ja zaś po jego lekturze jestem bardzo kontent, że Sikorski już nie jest związany z PiS-em. Niech właśnie intelektualnie wzbogaca PO.