Diagnostycy, to ci, którzy stawiają diagnozy dot. polskiej rzeczywistości społeczno-politycznej. Konstruktorzy to ci, co siedzą w politbiurach projektów i ustalają, w jaki sposób umiejętnie trzymać obywateli za twarz. Czasami diagnostycy występują w przebraniu konstruktorów (np. J. Żakowski, który od lat roi sobie, że ma jakiś realny wpływ na polską rzeczywistość i że jak on coś powie, to świat się go posłucha), a czasami konstruktorzy w masce diagnostyków. Pomijam, jak zapewne zauważyli Państwo, tzw. wykonawców, tj. tych, co "idee wcielają w życie" albo mówiąc słowami legendarnego T. Krońskiego, dbają o to, by "za pomocą sowieckich bagnetów oduczać ludzi alienacji". Takim wykonawcą byłby np. W. Jaruzelski, Cz. Kiszczak czy wielu innych specjalistów od marksistowsko-leninowskiego "zmieniania świata".
Kogo moglibyśmy wskazać zaś jako konstruktora? Prof. J. Reykowskiego, który cieszy się dziś nie tylko uznaniem różnych mediów (np. "Przegląd" czy "Trybuna" go cytują w pozycji kucającej lub kucająco-półklęczącej), ale i jest psychologiem społecznym, członkiem PAN, przewodniczącym Rady Programowej Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, członkiem Akademii Europejskiej itp.
Jest oczywiście autorem wielu książek takich np., jak "Logika walki. Szkice z konfliktu społecznego w Polsce" (Warszawa 1984, wyd. "Książka i Wiedza"). O jaki to konflikt mogło wtedy chodzić? Nieważne.
Reykowski w l. 80. był nieformalnym doradcą W. Jaruzelskiego, był psychologicznym ekspertem od wprowadzania stanu wojennego, był wreszcie, co starsi pewnie pamiętają, ekspertem po stronie "rządowej", czyli komunistycznej, w trakcie legendarnych obrad okrągłostołowych. Ten ostatni epizod warto choćby musnąć jakimś wspomnieniem historyka:
"Trzeba wymagać od strony solidarnościowej, aby produktem tego okrągłego stołu było, jeśli nie poparcie, to przynajmniej neutralność w sytuacji, kiedy przyjdzie konieczność rzeczywistego egzekwowania prawa w Polsce. Sądzę, że taka konieczność przed nami stanie, że się tej fali [protestów] nie opanuje” – mówił w lutym na posiedzeniu Biura Politycznego Janusz Reykowski. W udzielanych w tym samym czasie wywiadach, również nie pozostawiał złudzeń w jakim celu gen. Jaruzelski uczynił go szefem grupy partyjnych negocjatorów: “Nie zapominajmy, że PZPR nie jest partią w tradycyjnym sensie tego słowa (...) partią, która ma stawać do wyborów i przekazywać władzę w zależności od ich wyników. Jest ona (tak to się historycznie ułożyło) głównym gwarantem ładu politycznego – podstawą stabilności państwa”."
(http://www.ipn.gov.pl/wai/pl/245/56/Pietnasta_rocznica_rozpoczecia_obrad_Okraglego_Stolu.html)
Reykowski znał się też bardzo dobrze z innym konstruktorem. A. Dudek w rozmowie opublikowanej na łamach Biuletynu IPN przypomina, że:
"Dwaj główni negocjatorzy przy okrągłym stole – Bronisław Geremek i Janusz Reykowski – to byli koledzy ze szkoły, którzy od początkurozmów mówili sobie na ty."
(http://www.ceeol.com/aspx/getdocument.aspx?logid=5&id=446B6F67-7DAA-468A-AA69-32F97235649F)
Być może z tych wszystkich powodów J. Domański, naczelny "Przeglądu", przykucnąwszy przed komputerem, napisał rok temu tak:
"Prof. Janusz Reykowski, Kazimierz Kutz, prof. Włodzimierz Pańków, bp Tadeusz Pieronek i Andrzej Celiński to ludzie, których opinie
musi znać polski inteligent. Po tej lekturze będzie o czym myśleć. "
(http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=felietony&name=624)
Ja tam "polskim inteligentem" w sensie wyznaczonym przez Domańskiego na pewno nie jestem, ale coś niecoś o Reykowskim wiem, a nawet, jak widać powyżej, sylwetkę konstruktora przybliżam. Warto wszak na dachach głosić, że to także w domu Reykowskiego odbywały się okrągłostołowe "ważne Polaków rozmowy". Tego konstruktora, którego PZPR-owski żywot rozciąga się ponoć od 1949 do 1990 r. i "wyprowadzenia sztandaru" ze łzami w oczach, kiedy "chciało się z podniesioną głową". Ponoć tenże Reykowski po konsultacji z Jaruzelskim miał natchnąć Adama do zerwania jabłka z drzewa wiadomości złego i postulowania sojuszu z komunistami w postaci politycznie uzdrawiającej Polskę koncepcji "nasz prezydent, wasz premier" (tzn., komuniści dokonali pewnej - zgodnej z wytycznymi marksizmu-leninizmu - trawestacji tego postulatu, rzecz jasna). Ale to nieistotne. Stare dzieje, przecież.
Ważne jest dla nas, jak konstruktor patrzył na rzeczywistość społeczno-polityczną w czasach kaczyzmu:
"Obecny atak na autorytety w odległy sposób przypomina mi klimat wczesnych lat 50. W owym czasie cała tzw. stara profesura była podejrzana, bo byli oni z przedwojennego, "sanacyjno-burżuazyjnego układu" (niedawno jeden z posłów z PiS uzasadniał konieczność zniesienia habilitacji potrzebą szybkiego awansu odpowiednich ludzi, ponieważ cała obecna profesura jest ze starego "komunistycznego układu" – argumentacja bardzo znajoma). Wszystkich nie można było do razu usunąć, ale walczono z nimi i patrzono im na ręce. I dotyczyło to nie tylko nauk społecznych i humanistycznych. Tak samo było w służbie zdrowia! Pamiętam to z czasów, kiedy pracując przez pewien czas jako dziennikarz, m.in. w "Po prostu", robiłem wywiady w środowisku medycznym. Widziałem wtedy, jak ówczesne organizacje partyjne, składające się czasami z całkiem miernych ludzi, tępiły bardziej zdolnych, bezpartyjnych lekarzy, żeby zwolnić ich stanowiska dla "swoich". PiS-owska polityka wymiany kadr zaczyna coraz bardziej przybierać tego rodzaju charakter."
(http://wiadomosci.onet.pl/1420589,2677,kioskart.html?MASK=31866788)
No i niech ktoś mi powie, że moja teza, jakoby komunistom wszystko się kojarzyło z komunizmem i komunistycznymi instytucjami nie była prawdziwa? Wywiad z Reykowskim przeprowadzał, cały czas kucając, niejaki R. Walenciak z "Przeglądu", który dziś (11 września, czyli po "upadku kaczyzmu", no) pisze tak:
"Jeden z socjologów młodego pokolenia opowiada o badaniach, które jego firma przeprowadziła w ostatnich dniach. Pytano w nich wyborców PiS, czyli osoby deklarujące, że na tę partię będą w wyborach głosować, czy gdyby powstały komisje śledcze i potwierdziły zarzuty Kaczmarka i opozycji, dalej chcieliby głosować na PiS, czy też oddać głos na inne ugrupowanie. „Pamiętam te arkusze i moje bezbrzeżne zdumienie – mówi nasz rozmówca – bo patrzę i widzę, że prawie 60% sympatyków PiS odpowiedziało, że komisje śledcze nie mają dla nich znaczenia, że wszystkie wpadki i afery PiS też nie mają znaczenia, bo oni i tak zagłosują na partię Kaczyńskiego. Cokolwiek by się działo”."
I niech mi ktoś powie, że ta diagnoza nie jest słuszna! Reykowski by się na pewno nie powstydził. Ale jakby nam było mało, to Walenciak dorzuca koksu poniższą szuflą:
"Oto wyborca idealny – premier dopracował się takich zwolenników, którzy w każdych okolicznościach oddadzą na niego głos. PiS ma te badania, przyznał to Jarosław Kaczyński. To są badania pogłębione, w których socjolodzy, na podstawie całej siatki pytań, a także na podstawie bezpośrednich rozmów z wybraną grupą fokusową, potrafią odczytać motywy zachowań, sięgnąć w głębsze warstwy duszy. Te badania – to mówił premier – są dla PiS bardzo dobre. Partia Kaczyńskich ma twardy elektorat, poparcie dla tej partii nie tylko nie będzie spadać, może wręcz rosnąć. Wbrew wszelkiej logice. Jak to jest możliwe?"
(http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=kraj&name=2956)
Cholera jasna, wbrew wszelkiej logice? Niemożliwe. Wbrew logice demokracji, to na pewno, ale zgodnie z "logiką walki", o której pisał przed laty konstruktor Reykowski, o której nieraz też wspomina (między wierszami) jego zapewne wierny uczeń, D. Passent. Diagnostyczne określenie "logika walki" jest tu kluczowe i dlatego powtarzam je z takim uporem, Walenciak bowiem rozdziera szaty, wykrzykując:
"Na tych wyborcach, jak widać, żadnego wrażenia nie zrobiły zeznania Janusza Kaczmarka, bezprawne aresztowania, kłamstwa Zbigniewa Ziobry. Nic. Nie wzruszyły ich ataki rządu na lekarzy i na pielęgniarki, podsłuchy ani awantury. Dlaczego? Co takiego się stało, że PiS ma twardy elektorat, którego nic nie jest w stanie naruszyć?"
Co się stało? Może po prostu w całej kilkunastoletniej konstrukcji Reykowskiego, Geremka i wielu innych coś nareszcie p...nęło.