Jeśli demokratę pałują, to źle, ale jeśli demokrata pałuje, to dobrze. Taką lekcję wynieść można z ostatnich wydarzeń w salonie24. Cieszy mnie to, bo człowiek uczy się w ten sposób czegoś nowego, a ponadto nic tak nie poprawia humoru badaczowi, jak potwierdzenie się hipotezy przez zajście określonego stanu rzeczy. Czy demokraci mogą być zamordystami? Mogą. Mamy tego wspaniałą egzemplifikację. Od wczoraj wyeksponowany jest wpis "studenta" Melwasa, pod którym do pałowania mojej skromnej osoby zabrali się najrozmaitsi zwolennicy demokracji.
Nie obchodzi mnie, czy ów Melwas jest jakimkolwiek studentem, czy takim neutralnym obserwatorem rzeczywistości społeczno-politycznej jak KO SB Azrael. Nie obchodzi mnie też, czy ci pałkarze robią to na zamówienie Firmy, czy dla sportu (bo np. się nudzą bez pałowania i potrzebny jest jakiś kuraż). Nie obchodzi mnie też, czy pod tymi wszystkimi nickami kryje się o wiele mniej osób, czy nie, ani czy to jest jakaś młoda gwardia, która niedawno z wielkim trudem zrobiła maturę (określenie "zrobiła" jest trafniejsze w tej sytuacji aniżeli "zdała", wystarczy spojrzeć na sposób edytowania tekstu i ilość błędów wszelkiego rodzaju w tym, co usiłują napisać pałkarze), czy starzy funkcjonariusze, którzy może matury w ogóle nie musieli robić, bo ich partia-matka osadziła na tak odpowiedzialnych stanowiskach, że "inne wymagania" się liczyły bardziej niż jakiekolwiek wykształcenie. Intryguje mnie raczej to, na ile tego typu zjawiska stanowią przejaw faktycznego monitoringu i przejmowania kontroli przez czerwoną agenturę. Czy zdiagnozowano już definitywnie, że "do cholery, coś z tym Internetem trza zrobić" (np. w obliczu zbliżających się wyborów), czy raczej są to "jeszcze ćwiczenia" i nie mamy do czynienia z akcjami bezpieczniackimi for real. Czy po prostu w takich ćwiczeniach sprawdza się łamliwość blogerów, testuje się, czy łatwo da się ich zniechęcić, odstraszyć, zepchnąć gdzieś na peryferie - czy rzeczywiście dąży się do całkowitego wyeliminowania takich wyrazistych głosów z debaty publicznej.
Nie ma co ukrywać, gdyby ta debata przyjęła taki kształt, jak fora na portalach informacyjnych czy gazetowych, gdzie produkuje się dzicz niemająca pojęcia nawet o ortografii, a co dopiero o racjonalnym myśleniu - nie byłaby dla nikogo groźna i z niczyimi interesami nie wchodziłaby w konflikt. Kto by się przejął gdakaniem jakichś matołów między sobą. I to gdakanie mogłoby trwać bez końca. Natomiast gdyby taka debata przyjęła formę tak wysublimowaną intelektualnie, że wprost konkurencyjną wobec "opiniotwórczych mediów" mogłaby zacząć wpływać na kształtowanie opinii publicznej, czyli poglądów zwykłych ludzi (nie tylko tych, co czytują publicystykę w Sieci, bo przecież ci, co ją śledzą, rozmawiają potem z innymi osobami, niekoniecznie surfującymi po Internecie). Debata publiczna poza kontrolą zwrotnicowych kultury? Kto to widział? Nie było tak w Polsce już od ponad pół wieku - jakże więc miałoby być tak teraz?
To rzeczywiście sprawa poważna i najwyraźniej "zwolennicy demokracji", którzy rzecz jasna perorują nam nieustannie o kwestiach związanych z wolnością słowa mają jakąś listę kwestii, których należy "pilnować" w dyskursie, by nie zostały "zalegalizowane", tj. wprowadzone do społecznego obiegu. "Zwolennicy demokracji" wiedzą bowiem, że gdyby pewne tematy przestały być ośmieszane, deprecjonowane, degradowane czy zwyczajnie przemilczane, widzenie współczesnej Polski mogłoby na trwale ulec zmianie w takim przeciętnym społecznym odbiorze. O jakie tematy chodzi? Dajmy na to, że media i kampanie medialne są całkowicie sterowane. Co jeszcze, że stara agentura ma się całkiem dobrze i czeka końca rządów antykomunistów, jak wyzwolenia z rąk sowieckiej armii. Jeszcze coś? Że np. dobrze byłoby rozwalić Kościół - tak przynajmniej rozkruszyć na pół, bo w czasach komunistycznych się to nie udało, ale może z pomocą usłużnych (nie tylko w tej materii) mediów uda się dziś. Jednym z "pomniejszych" tematów jest też chyba: dobrze byłoby "organizatorską funkcję prasy" wprowadzić w blogosferze, czyli spacyfikować politycznie niepoprawnych blogerów tak, by nie tworzyli opiniotwórczych wspólnot. Jak się takiej pacyfikacji dokonuje? Oczywiście poprzez pacyfikowanie tzw. liderów opinii.
Sposób działania takich pałkarzy przypomina z jednej strony modus operandi tzw. zagłuszarek. Zakrzyczeć, zatupać, zwyzywać, wyszydzić, zelżyć itp. Jest to jednak skuteczne tylko na chwilę, jeśli bowiem "przekaz nadawany jest, psiakrew, dalej", to cóż po zagłuszaniu, jeśli "kontrrewolucja nadal trwa"? Z drugiej więc strony stosowane są wyrafinowane techniki dezinformowania, zniekształcania przekazu, preparowania przekazu "konkurencyjnego" lub "właściwszego", dezawuowania osoby piszącego (ach, ileżby pałkarze dali, by znać dokładnie personalia takiego blogera i móc wysłać jakiś życzliwy list do różnych instytucji), konsolidowania wysiłków w celu skonstruowania zafałszowanego, zdeformowanego obrazu danego blogera.
To już jest, naturalnie, działanie długofalowe, może jednak okazać się również nieskuteczne z tego choćby powodu, że tacy liderzy opinni mogą wysyłać przekaz jednoznacznie korygujący wszelkie próby dezinterpretowania. Jak to możliwe? Tak mianowicie, że liderzy opinii są bystrzejsi niż motłoch zajmujący się "podpuszczaniem dezy". Agentura nie jest w stanie przeskoczyć własnych ograniczeń intelektualnych i tu marksistowska ilość "za żadne skarby armii czerownej" nie przejdzie w jakość. Im więcej matołów, po prostu, tym nie zrobi się mądrzej. I, co gorsza, matoły mają tego świadomość. Być może to ich też doprowadza do tej szewskiej pasji. Kto by się nie wściekał, gdyby nagle odkrył, że nie tylko wszelkie jego wysiłki mogą się okazać daremne (a potem przyjdzie się tłumaczyć przed pracodawcą dlaczego takie słabe wyniku "na odcinku dezinformacji" się uzyskuje), ale i przeciwnik jest sprytniejszy i tak inteligentny, że można mu zwyczajnie "skoczyć". I jeszcze ta przeklęta "pewność siebie".
Ja przynajmniej na pewno bym się wściekał. To ludzkie złościć się, że ktoś jest lepszy w jakiejś dziedzinie. Może nie jest to nazbyt chwalebne, ale przecież świat nie jest zaludniony samymi intelektualistami, zdolniachami, wirtuozami czy mistrzami sportowymi. Oprócz wyczynowców świat składa się też z kompletnych miernot, z matołów, z pospólstwa, które żywi się zawiścią i które najlepiej czuje się właśnie w tłumie, gdyż wyłącznie w tłumie tacy bohaterzy są mocni. Coś jak kibole, którzy w kilkudziesięciu potrafią rozprawić się z paroma zabłąkanymi przechodniami. Coś jak czerwonoarmiści właśnie, którzy w kilkuset potrafili atakować oddział partyzancki składający się z parunastu słabo uzbrojonych ludzi.
W demokracji totalitarnej, w przeciwieństwie do liberalnej, wolność słowa ma określone granice, wyznaczane właśnie przez demokratycznych pałkarzy. Ci zaś, spacerując wokół dyskutantów, dbają o to, by nikt tych granic nigdy nie przekraczał. Ale nie wpadajmy w panikę. Można oczywiście krytykować taką demokrację, o ile wcześniej podpisze się zobowiązanie o świadomej współpracy z pałkarzami. Ale ja takiego oświadczenia nie mam zamiaru podpisać i mam nadzieję, że inni niezależni blogerzy tak samo. Dla kogoś zaś, kto obserwuje salon ta widowiskowa, przyznajmy, lekcja pałowania na rzecz demokracji niech stanowi wskazówkę do dalszych lektur i przemyśleń.