Czy dobiega końca "złoty wiek" nieksrępowanej żadną cenzurą i redakcyjną autocenzurą dyskusji w blogosferze? Taką tezę stawia RadioBotswana na wieść o "konsolidowaniu" dziennikarzy przez "Rzeczpospolitą", pisząc:
"Rafał Ziemkiewicz tłumaczy przeniesienie swojego martwego bloga na stronę rzepy umową z pracodawcą. Czy mamy się spodziewać, że wydawcy będą teraz "zachęcać" swoich dziennkarzy do podpisywania umów na wyłączność blogotwórczą? Czy może już teraz obecność dziennikarzy w Salonie24 - niezależnym forum publicystów - jest uzależniona od ich umów z pracodawcami? Jest to jakaś forma warunkowej zgody? Jakie warunki mogą być stawiane w takich umowach? Czerwoni, puście parę."
(http://radiobotswana.salon24.pl/21688,index.html)
Wprawdzie w salonie przetoczyła się burzliwa dyskusja wokół tej sprawy, ale sprowadzała się ona wyłącznie do tego, czy "Rzeczpospolita" chce uruchomić (i czy uruchomi) konkurencyjny salon24-bis, czy nie, oraz na ile zmieni to "układ sił" w salonie24. Tymczasem problem jest poważniejszy. Być może wydawcom i redakcjom przestała się podobać "wolna amerykanka" uprawiana przez dziennikarzy on-line. Być może nie podoba im się to, że dziennikarze "mieszają się" z blogerami, że mówią naraz "innym głosem" niż na kolegiach redakcyjnych, że deliberują nad tematami, których "nie ma" w gazetach, a poza tym komentują pewne wydarzenia i sprawy nie wiadomo w czyim imieniu - całkiem w swoim, czy związanym z daną redakcją. Jest to niezwykle intrygująca sprawa, gdyż może świadczyć o tym, że wydawcy i reddakcje zaczynają przywoływać do porządku zatrudnionych u siebie dziennikarzy i zarazem przypominać im, "z którego miejsca wyrastają nogi". Wydawcom i redakcjom mogło się nagle, po wielu miesiącach, znudzić to, że dziennikarze debatują, o czym sobie chcą, ingorując całkowicie "politykę redakcyjną firmy". Jakże tak? Bez konsultacji z naczelnym? Podejrzewać można, że z początku macierzyste firmy medialne traktowały blogerską działalność dziennikarzy jako "promowanie firmy" (czy "promowanie marki"), ale z czasem okazało się, że dziennikarzy ponosi fantazja i nadmiernie się rozgadują i fraternizują z nie-profesjonalistami (czyli blogerską dziczą).
Sprawa jest o tyle intrygująca, że nie wiadomo, jak się zachowają sami dziennikarze. Czy w imię wolności słowa będą toczyć spór z wydawcami-redakcjami, czy jednak uznają, że "faktycznie przeholowaliśmy"? Czy któregoś dnia Igor Janke powie: "zapraszam teraz wszystkich do komentowania naszych artykułów z "Rzeczpospolitej" na naszym portalu"? I czy będzie tak, że jedyne, co nam, blogerom, pozostanie do przedyskutowania, to będą ofcjalnie publikowane "stories" w polskiej prasie? Niewykle ciekawi mnie, jak się w tej sytuacji zachowają dziennikarze, bo być może staną wnet przed wyborem: wolność słowa czy wierność pracodawcy? - i ciekawe, co wybiorą.
Komentarze