W katastroficznym filmie 10.04.10, w którym jednym z głównych bohaterów jest słynny smoleński mechanik samochodowy W. Iwanow-Safonienko, naoczny świadek „upadku prezydenckiego tupolewa” na polankę samosiejek, pojawia się taka relacja tego świadka a propos chwil kręcenia przez niego dokumentalnego materiału telefonem komórkowym (od 14’18’’):
Biegłem pomóc ludziom, to przecież katastrofa lotnicza, co tam mogło być? Nikt inny nie pobiegł. Może ludzie tak z natury: gdy samolot upada, to wszyscy tylko patrzą. Milicja była tam na miejscu. Wszyscy przyjechali. Ja jeszcze spytałem milicjanta, gdy już wyłączyłem telefon, czy im niepotrzebna pomoc, ale on pokręcił głową, jego oczy były takie… Pytam, czy to pasażerski samolot, on tak głową pokiwał, w oczach miał przerażenie. Wtedy powiedziałem: Dobra, chłopaki, lepiej stąd chodźmy.
Pominę może to, że świadek zrazu twierdzi, iż nikt inny nie pobiegł, po chwili zaś dodaje wypowiedź skierowaną do „chłopaków”, by lepiej poszli (stamtąd). Jak można sądzić, zwrotem „chłopaki” Iwanow-Safonienko nie zwracał się do milicjantów, których miał widzieć (choć akurat żadnego będącego w pobliżu komórką nie sfilmował; no ale, jak wiemy, milicjanci pojawili się, gdy już skończył filmowanie), lecz do kolegów mechaników z warsztatu. A. Gargas, która dramatyczne zwierzenia naocznego świadka „katastrofy smoleńskiej” obficie udokumentowała w 10.04.10 (niestety, jakoś nieobecnego z jakichś względów w katastroficznej Anatomii upadku), siedząc w aucie ekipy telewizyjnej obok tokującego Iwanowa-Safonienki, nie spytała go o to, co było dalej. Co było dalej na „miejscu lotniczego wypadku” przy XUBS, ma się rozumieć. Czy np. „chłopaki” posłuchali się wezwania świadka, czy nie. Albo inaczej: którzy się posłuchali, a którzy nie.
Jak bowiem pamiętamy z historii smoleńskiej, przynajmniej jeden z „chłopaków” wcale nie poszedł z powrotem do warsztatu, tylko raczej z niego przyszedł i zupełnie bezproblemowo nagrywał z kolei swoją komórką bezcenne dokumentalne migawki, towarzysząc, trochę jako filmujący filmującego, polskiemu montażyście, S. Wiśniewskiemu (por. szersze opracowanie na temat „leśnego operatora”: http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/03/ES-FYM.pdf ). Filmik mechanika I. Fomina charakteryzuje się nieco gorszą jakością obrazu i dźwięku aniżeli 1’24’’', ale też wyróżnia się inną „ścieżką podejścia”. O ile wszak, co na pewno nikomu, kto widział i analizował filmik Koli, nie muszę przypominać, autor 1’24’’' udał się, nie wiedzieć czemu (zamiast prosto), na lewo od drogi prowadzącej do zony Koli
(na której to drodze stał spokojnie dziadek w niebieskiej kurtce i czarnej beretce), a następnie, nieco się czając, sfilmował okolice „odwróconych kół”, konary i zawiesia, po czym sam zawrócił „za drzewami”, nie podążając wcale w głąb pobojowiska – o tyle Fomin udał się od tejże drogi w prawo i między drzewami swobodnie dotarł do polanki samosiejek, gdzie na oczach strażaków i ruskich mundurowych, dokumentował „miejsce katastrofy”. To zresztą ciekawe, że Fominowi nie udało się złapać w kadr Safonienki-Iwanowa, skoro tak interesował się innymi leśnymi operatorami. Ciekawe również jest to, że ów Iwanow-Safonienko nie poszedł filmować dalej, tak jak Fomin, a nawet za Fominem, tylko tak szybko wyłączył swoją komórkę. Nie muszę dodawać, że dość rozpoznawalnego głosu Fomina nie słychać na 1’24’’', do autorstwa którego rości sobie prawo Iwanow-Safonienko.
Oczywiście tylko jakiś wariat węszyłby w tej sekwencji zdarzeń i zachowań jakieś drugie dno, a więc np. to, że dwaj mechanicy nie byli w nieodległym odstępie czasu na „miejscu katastrofy”, tylko właśnie w jakimś dość odległym. Jeśliby Iwanow-Safonienko przerwał filmowanie z powodu pojawienia się milicjantów, to czemu bez problemu filmował Fomin (abstrahujemy w tym miejscu od filmowania Wiśniewskiego)? Tenże ostatni w 10.04.10 relacjonuje tak (od 19’45’’):
Jak powiedziałem, wszyscy poszli, zobaczyli, to mówię: Pójdę, zobaczę, może ktoś tam przeżył?... Stąd do miejsca katastrofy, no, ile, 200 m pewnie. Widać było normalnie. I jeszcze taki jeden przyszedł, widziałem go później w telewizji. On zobaczył, co się stało przez okno hotelu i z amatorską kamerą przyszedł i filmował. Tam go widać. Aż tu omonowcy podbiegają, po łbie ktoś mu dał, zwalił z nóg, odebrał kamerę(śmiech). Pomyślałem: dobrze, że to nie mnie gonią i zawróciłem do garażu.
(A pan widział ten moment, kiedy mu zabrano kamerę?)
(Fomin klaszcze i śmieje się): Nie sfilmowałem. Interesujący to był moment, ale nie nagrałem (śmiech).
I znów tylko jakiś kompletny paranoik mógłby się dziwić temu, iż nagranie Wiśniewskiego chcieli Ruscy skonfiskować (co im się najwyraźniej nie udało), zaś Fomina nie tknęła karząca ręka żadnego strasznego omonowca. Pech też oczywiście sprawił, iż Fomin wyłączył swój telefon w funkcji filmowania jakiś czas przed schwytaniem przez mundurowych Wiśniewskiego, lecz nie bądźmy chorobliwie drobiazgowi (jedynie jakiś bałwan mógłby podejrzewać, że Fomin skasował ten fragment). Pytanie wszak: jakie parametry czasowe ma materiał Fomina? Czy kiedykolwiek były one podawane?
W przypadku Iwanowa-Safonienki p. B. Biel z TVN24 i Superwizjera pisała kiedyś na s24 w jednym z komentarzy, iż filmik w komórce był z godz. 10.56 rus. czasu, co dawałoby 8.56 polskiego. Nie byłoby w tym, rzecz jasna, nic dziwnego, gdyby nie to, iż wynikałoby z tego (tj. z przyjęcia takich a nie innych parametrów czasowych zdarzeń), że przez 15 minut po „upadku samolotu” (lokowanego czasowo zgodnie z oficjalną narracją o godz. 8.41) nikt by się nie interesował „miejscem katastrofy”, tylko stacjonowaliby tam jedynie Iwanow-Safonienko z jakimś dziadkiem. To też, naturalnie, nic dziwnego w historii smoleńskiej, wprost przeciwnie, to zupełnie normalne, więc tylko jakiś matoł mógłby twierdzić w tym kontekście, że jeśliby naoczny świadek „upadku tupolewa” dopiero po kwadransie od tego „upadku” zdecydował się przejść te 200 metrów od swego warsztatu do „miejsca katastrofy”, by zarejestrować komórką dokumentalny filmik, to wydaje się, że prędzej by natknął się na jakiś milicyjno-wojskowy kordon aniżeli na niestrzeżone przez nikogo pobojowisko.
Jeśli zaś odwołamy się do innego dokumentalnego wideo, to ok. godz. 8.56 naszego czasu, wedle „zegara kamery” upublicznionego w mediach przez Wiśniewskiego w związku z reporterskim materiałem z pobytu pierwszego Polaka na ruskim księżycu, w zonie Koli znajdują się już dwa wozy strażackie i spora grupa ludzi z mundurowymi włącznie (por. też http://freeyourmind.salon24.pl/494822,zagadka-moonwalkera-moonfilmu-i-filmiku-koli ). Nie ma więc najmniejszych wątpliwości, że jeśliby zdjęcia z komórki Iwanowa-Safonienki pochodziły faktycznie z owej godz. 8.56 z 10 Kwietnia, to moonfilm Wiśniewskiego nie pochodziłby z tego właśnie czasu (i vice versa) (por. też http://freeyourmind.salon24.pl/494822,zagadka-moonwalkera-moonfilmu-i-filmiku-koli ). Jak zatem ma się sytuacja z filmikiem Fomina? Tego tematu dziennikarze śledczy nie przebadali, choć było ku temu wiele okazji, ale może wezmą się za to w ciągu najbliższych lat.