Szkoda, że dzisiejszy, rocznicowy wywiad z p. A. Żulińską-Pondo (niestety do tej pory nieprzesłuchaną przez Zespół) koncentruje się bardziej na okolicznościowych wspomnieniach aniżeli na tym, co stewardessa z jaka-40 widziała 10 Kwietnia na lotnisku Siewiernyj (
http://naszdziennik.pl/index.php?dat=20120410&typ=po&id=po39.txt), najwyraźniej bowiem dostrzegła wiele ciekawych rzeczy. Oczywiście, jak to zwykle bywa w relacjach zwłaszcza polskich świadków, nie jest podawany dokładny czas wydarzeń, a przecież, jak to pisali w swej książce K. Galimski i P. Nisztor nie kto inny, a właśnie ta stewardessa miała zeznać w wojskowej prokuraturze, iż „katastrofa” miała się wydarzyć niecały kwadrans po kolejnym nieudanym podejściu iła-76:
„Warunki były tak trudne, że po drugim podejściu do lądowania z wykonywania manewru zrezygnowała załoga rosyjskiego ił-76. Było to około 15 minut przed rozbiciem się prezydenckiej maszyny”, twierdzili Galimski z Nisztorem („Kto naprawdę ich zabił?”, s. 50), powołując się w tym miejscu na zeznania Żulińskiej-Pondo z dn. 10-04.
Biorąc zaś pod uwagę stenogramy z wieży szympansów, no to owo drugie podejście, jak pamiętamy, zaszło (wedle oficjalnych rus. danych, które nie muszą być prawdą, rzecz jasna) o 7.40 pol. czasu (
http://mswia.datacenter-poland.pl/protokol/Zalacznik_nr_8_-_Odpis_korespondencji_pokladowej.pdf; s. 163) – tak więc „katastrofa”, o której w prokuraturze mówiła stewardessa, wydarzyłaby się ok. 7.55 pol. czasu. Z kolei, jak zwracałem uwagę w zakazanej „Czerwonej stronie Księżyca”, A. Wosztyl, który przecież miał stać nieopodal stewardessy, na tej samej co ona, płycie lotniska Siewiernyj i słyszeć, jak możemy sądzić, tę samą „katastrofę”, zeznał w prokuraturze, wg ustaleń L. Misiaka i G. Wierzchołowskiego („Nowe Państwo” 3/2011), iż silniki tupolewa słyszał około 8.35 pol. czasu. Z tego zaś można by wnioskować, że nie tylko różne niepokojące i dziwne rzeczy działy się na smoleńskim wojskowym lotnisku, ale i o różnych porach. Nic więc zaskakującego, iż reakcje na te wydarzenia były różne.
W tym zaś kontekście możemy rzucić okiem na relację stewardessy z dzisiejszego „NDz”, gdzie też jest o różnych reakcjach mowa. Zacznijmy od samego słuchowiska na Siewiernym: „stojąc na płycie lotniska w Smoleńsku, czekałam z załogą (my przylecieliśmy wcześniej Jakiem-40) i usłyszałam ten przerażający ryk silników, jak próbowali poderwać samolot do góry. Ale była cisza. - Domyśliła się Pani, że doszło do katastrofy?
- Kiedy usłyszałam ryk silników, wiedziałam, że tupolew próbuje się poderwać i chce odejść. Niestety, po jakimś czasie usłyszałam głuchy trzask łamanej czy gniecionej blachy, potem nastała cisza.” Chciałoby się spytać: a co z wybuchami? Nie było dwóch wybuchów? Co było widać? Czy był słup ognia i dymu? No ale mniejsza z tym.
„Od razu wiedziałam, że się rozbili, zaczęłam krzyczeć. Moi koledzy z załogi niedowierzali” (o, to jest ciekawa uwaga – skoro wojskowi piloci nie dowierzali, to może odgłosy nie były tak jednoznaczne, jak to po latach zinterpretowała stewardessa? - przyp. F.Y.M.) „czułam bezradność, miałam nadzieję, że dziewczyny przeprowadzają ewakuację, że ratują pasażerów, chciałam im pomóc (a nie próbowała zadzwonić ze swej komórki do stewardess tupolewa? - przyp. F.Y.M.). Ale nie wiedziałam, od czego zacząć, wołałam do ludzi czekających na nasz samolot, żeby im pomogli.” Ta ostatnia informacja jeszcze ciekawsza – o wzywającej pomocy stewardessie nie wspominał ani J. Bahr, ani M. Wierzchowski, a przecież stać mieli nie tak daleko od załogi jaka-40. Ten pierwszy miał dopiero zaobserwować „rozchybotanie się ochrony” oraz jak Ruscy „przysiedli z wrażenia”, ten drugi natomiast miał zapamiętać tylko „świst silników tupolewa” i ciszę.
„- Była Pani na miejscu katastrofy?
- Nie, ale pamiętam, że od razu znalazło się przy nas rosyjskie wojsko (podjechali autami? Przybiegli? - przyp. F.Y.M). To było wtedy, gdy w stronę miejsca tragedii ruszyły samochody. Stałam wtedy przy schodkach jaka, obok przejechała limuzyna, ktoś, jakiś mężczyzna, wyjrzał przez okno i krzyknął w naszą stronę, że tupolew odleciał. Wtedy zaczęłam krzyczeć, że to nieprawda, "dlaczego pan kłamie!".
- Tym mężczyzną był Polak czy Rosjanin?
- Nie wiem, ale powiedział to po polsku. Tak samo nie wiem, co to była za limuzyna - wyglądała na taką, którą jeżdżą rządowe delegacje. Potem siedzieliśmy w samolocie, przed którym stał żołnierz. Nie mogliśmy wyjść z samolotu aż do godziny 17.00.
(do 17-tej? - przyp. F.Y.M.)
- To był rosyjski żołnierz?
- Tak, wyglądało to tak, jakby trzymał przy nas straż.”
Niestety, w tym miejscu wywiad wraca znowu do okolicznościowych wspomnień. Mamy zatem dosłownie strzęp relacji z Siewiernego, mówiącej, iż było tam nieco inaczej niż opowiadali inni świadkowie. Na ile to, co mówi stewardessa, jest do końca zgodne z faktami, to osobna sprawa. W książce „Mgła” A. Kwiatkowski opowiadał, iż załoga twierdziła, że była na „miejscu katastrofy” jakiś czas później („Okazało się, że tak, poszli tam na piechotę”, s.103), tymczasem z tego, co mówi stewardessa można by wywnioskować, iż w ogóle z jaka-40 pilnowanego przez rus. sołdata nie wychodzili.