Free Your Mind Free Your Mind
9718
BLOG

Moskwa i straż

Free Your Mind Free Your Mind Polityka Obserwuj notkę 128

 

Zacznijmy od relacji J. Sasina wygłoszonej przed Zespołem smoleńskim:
 
W pewnym momencie podszedł do mnie jeden z moich pracowników p. Adam Kwiatkowski (…) i poinformował mnie, że dostał właśnie taką informację przed chwilą, że może zajść okoliczność następująca, iż samolot nie wyląduje na lotnisku w Smoleńsku z powodu trudnych warunków atmosferycznych. (...) Było pochmurno, ale te warunki były całkiem znośne. (…) Nie spodziewałem się jakichś kataklizmów pogodowych. (…) Jeszcze bardziej zdziwiła mnie informacja, że... którą też dostałem od mojego pracownika, że to lądowanie może nastąpić w Moskwie. No, wydawało mi się to jednak dużą odległością od tego miejsca, gdzie się znajdowaliśmy. Zapytałem p. Kwiatkowskiego, skąd posiadł tego typu informację. On wskazał na p. Tadeusza Stachelskiego (…) zastanawiałem się, jak zagospodarować te kilka godzin pewnie, (…) w trakcie których Prezydent będzie mógł dotrzeć na cmentarz
 
Teraz zestawmy ją z relacją A. Kwiatkowskiego zamieszczoną w książce „Mgła” (proszę uważnie czytać, zatrzymując w pamięci to, co cytowałem wyżej):
 
W alejce, przy ścianie z tabliczkami z nazwiskami pomordowanych oficerów zrobiłem kilka zdjęć. Pamiętam, że zaczęło rosnąć napięcie, zrobiła się nerwowa atmosfera, czekaliśmy na informacje z lotniska, czy już wylądowali, ile mamy czasu? (swoją drogą czekali i nie mogli zadzwonić na lotnisko? - przyp. F.Y.M.) W pewnym momencie zaobserwowałem dziwne zachowanie pracownika protokołu dyplomatycznego Tadeusza Stachelskiego, który, rozmawiając przez telefon, wykonywał jakieś dziwne gesty, mówił jakieś niezrozumiałe słowa, wyraźnie był zdenerwowany. To był pierwszy sygnał, że coś jest nie tak. Wydawało się nam, że pogoda, która podobno się psuła – czego w samym lesie katyńskim nie było widać – mogła pokrzyżować plany. Myślałem – być może samolot nie mógł wylądować lub leciał na jakieś inne lotnisko? W pewnym momencie odebraliśmy telefon od Marcina Wierzchowskiego, który był na lotnisku. Mówił, że coś jest nie tak, że była jakaś awaria. Pamiętam swoją pierwszą myśl, że samolot nie zmieścił się w pasie, nie wyhamował, zjechał z niego – tak sobie tę „awarię” wyobraziłem” (s. 80).
 
Czy Kwiatkowski faktycznie rozmawia ze Stachelskim i faktycznie mówi potem coś Sasinowi o prawdopodobnym lądowaniu w Moskwie? Czy Sasin zaś mówi coś o telefonie Wierzchowskiego o awarii? Ba, panie dzieju, sam Wierzchowski o tym telefonie w swych relacjach sejmowych nigdzie nie wspomina. Z kolei o towarzystwie Wierzchowskiego w swoim aucie nie wspomina akurat Bahr, który zdawałoby się, zauważyłby niecodziennego (w niecodziennej sytuacji) gościa wskakującego do jego dyplomatycznego auta, ale niewykluczone, że wrabia on Wierzchowskiego, bo nie pała specjalną sympatią ani do śp. Prezydenta L. Kaczyńskiego, ani do pracowników prezydenckiej kancelarii. Ambasador, jak wiemy, twierdzi ponadto, że ruszyli za wozem strażackim (http://wyborcza.pl/1,99218,8941828,Startujemy.html?as=3&startsz=x), zaś Wierzchowski (który wg swoich słów miał jechać z Bahrem) utrzymuje, że jechali za wozami ruskiej ochrony (http://freeyourmind.salon24.pl/313603,wokol-zeznan-wierzchowskiego). Zgodni obaj są jednak, co do tego, że nie słyszeli żadnej katastrofy, że nie widzieli ani nie słyszeli lądowania jaka-40 oraz podejść iła-76 na Siewiernym – oraz co do tego, że czekali na Siewiernym na przylot polskiej delegacji, a nie np. na Jużnym (BTW, czy ktoś wie, czy w okolicach Jużnego nie ma jakiegoś pomnika miga? - sprawa jest pilna).
 
Trzymajmy się jednak nadal tytułowej Moskwy, z ambasady polskiej w ruskiej stolicy przybywa wszak do Katynia L. Putka, konsul, która od samego W. Batera, a więc tego, kto dowiedział się o katastrofie, zanim do niej doszło (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/swiadek-bater.html), dostaje niezwykły telefon:
 
Zadzwonił Wiktor Bater z Polsatu. Byłam na cmentarzu. Powiedział: - Samolot prezydencki się rozbił. - A co to za głupie żarty! - krzyknęłam.
Zauważył mnie, też był na cmentarzu. Podszedł, stałam niedaleko. - To nie są żarty - rzekł - zadzwonili do mnie z lotniska, jadę.
 
Co Putka mówi o Sasinie i Stachelskim (a propos cytatów z początku posta)?
 
Pana Sasina widziałam tylko przez chwilę. Na mszy i potem na lotnisku.Podeszłam do pana Tadeusza Stachelskiego, naczelnika protokołu dyplomatycznego MSZ, stał z pułkownikiem Andrzejem Śmietaną, dowódcą Kompanii Honorowej. Po ich minach poznałam, że wiedzą.Ludziom nic nie mówimy - zdecydowaliśmy - i musimy zapanować nad sytuacją(to się nazywa trzymanie nerwów na postronkach; właściwi ludzie na właściwych miejscach – przyp. F.Y.M.).- Proszę - powiedział do mnie naczelnik - porozmawiać z księdzem, żeby przygotował się do mszy żałobnej. Podeszłam do ojca Ptolemeusza, proboszcza parafii rzymskokatolickiej w Smoleńsku. Stał w gronie kilku osób. Przeprosiłam na bok, przekazałam, prosząc o dyskrecję. Zawiadomiłam konsula Roberta Ambroziaka, on musiał wiedzieć. Podeszłam do Polonii smoleńskiej. Chwilę z nimi spokojnie porozmawiałam. Znałam ich. Przez kilka lat zajmowałam się współpracą z Polonią. Wiedziałam, że mogę na nich polegać.  Po kilkunastu minutach rozdzwoniły się komórki. Dzwoniły rodziny z Polski. Usłyszały w telewizji.
 
Znowu dziwna wiadomość. W telewizji polskiej „oficjalnie” zaczęto mówić o „katastrofie” gdzieś koło 9.20, jak więc mogło to być kilkanaście minut od telefonu Batera? No ale mniejsza z tym, bo Putka potwierdza podejrzenia blogerów dotyczące dwóch mszy w Katyniu:
 
Rosjanie byli w szoku. Podszedł do mnie pracownik urzędu gubernatora obwodu smoleńskiego. - Bardzo prosimy - powiedział - żeby przed polską mszą odbyła się msza prawosławna w rosyjskiej części cmentarza i żeby Polacy na nią przyszli. (…) Umówiłam się z naczelnikiem z MSZ i pułkownikiem Śmietaną, że we trójkę będziemy reprezentować stronę polską. Odbyła się msza prawosławna. Staliśmy z przodu. Kiedy zaczął śpiewać chór, obejrzałam się. Za nami stała duża grupa Polonii i Polaków. Po mszy prawosławnej rozpoczęła się msza katolicka, w polskiej części cmentarza. (…)”
 
(Natomiast po obiedzie i wsadzeniu do pociągu ludzi – przyp. F.Y.M.)  Wsiadłam w samochód i pojechałam na lotnisko. Była 16.30 miejscowego czasu, czyli 14.30 polskiego. Świeciło słońce, był piękny jasny dzień. Michał Greczyło stał z ministrem Sasinem. Pan Sasin odlatywał do Polski.
 
Putka udaje się do Witebska, którego nie zna:
 
(…)Taksówkarką była ładna młoda blondynka. Poprosiłam, żeby nas poprowadziła, że jedziemy po polską delegację rządową, zapłacę za kurs, ale niestety, mam tylko euro. Zawsze jadąc w delegację, mam większą kwotę w euro, bo nie wiadomo, co się zdarzy. Nie, jej nie chodzi o pieniądze, nie może. Wytłumaczyła, jak jechać. Skierowała nas na lotnisko wojskowe za miastem. Źle. Prawdopodobnie zmyliła ją nasza informacja o przyjeździe delegacji rządowej, a my  nie wiedzieliśmy, że w Witebsku są dwa lotniska. Zadzwoniliśmy do Smoleńska. Nasze samoloty - usłyszeliśmy - wylądują na cywilnym. Więc pędem z powrotem do miasta.”
 
Putka jedzie z delegacją J. Kaczyńskiego:
 
(…) Przechodząc do tyłu autokaru, wspomniałam panu Kowalowi, że w Smoleńsku będzie czekać ambasador Bahr. Wykrzyknął: - To Jurek żyje? Bo dziennikarze mówili, że nie, że był w samolocie. - To nieprawda – powiedziałam.
 
I teraz najciekawszy w całej tej opowieści (z punktu widzenia śledztwa smoleńskiego) opis „miejsca katastrofy” (proszę zwrócić uwagę na porę i na okoliczności):
 
Wjechaliśmy. Do miejsca, gdzie zatrzymał się autokar, był co najmniej kilometr, może półtora. Przejechaliśmy obok oświetlonych lampami namiotów, wokół nich stało wielu mężczyzn. Było około godziny 22 czasu lokalnego, czyli 20 w Polsce. Dopiero wtedy się zorientowałam, że na lotnisku jest także premier Tusk. (...)

Za panem ambasadorem i panem Kaczyńskim przeszliśmy na miejsce katastrofy. Oświetlony rozbity wrak, koła wystające do góry, na drzewach wiszące ubrania. Dookoła było grzęzawisko. Rosjanie wyjęli kilka płyt z ogrodzenia lotniska, nasypali piasku, a na piasek położyli słomę. Szybko przemiękła. Nasze buty także.

Po lewej stronie zobaczyłam rzędy trumien, bardzo dużo trumien. Pomiędzy nimi leżało... coś na foliach, przykrytych foliami. To były, umownie mówiąc, ciała lub szczątki ciał, powiem brutalnie. Niektóre były bardzo wysokie, jakby kryły siedzących ludzi nagle zastygłych w fotelach. A niektóre wyglądały jak sprasowane pakunki, miały po dwa, trzy centymetry wysokości. Metalowe części samolotu cięły ludzi jak kosa
.”
 
No to zaraz, pomijając już te „wiszące ubrania”, których wcześniej nie było widać ani na filmiku Wiśniewskiego, Sępa czy Fomina, ani nawet na zdjęciach z Siewiernego (może to były ubrania zmęczonych robotą ruskich ratowników?)
2
 
ale może goście słabo szukali obiektywami „po drzewach” - wedle oficjalnej narracji wywożono zwłoki z lotniska już od godz. 15-tej, a o godz. 22-giej („czasu lokalnego”) nadal było „dużo trumien i ciał”? To ileż tych ofiar było, że przez pół dnia nie sposób było ich zebrać (kiedy tam tylu chłopa pracowało przy „odgruzowywaniu”?), przecież smoleńskie pracownice pogotowia w ciągu kilkunastu minut doliczyły się 90-ciu ciał (http://freeyourmind.salon24.pl/234632,film-swiadkowie)? Co to za trumny zatem wynoszono z lotniska na ciężarówki i układano po kilka rzędów naraz? Wydaje się bowiem, że kilka takich gruzawików biorących na pakę po kilkadziesiąt trumien starczyłoby na wywiezienie wszystkich ciał z pobojowiska (http://freeyourmind.salon24.pl/313603,wokol-zeznan-wierzchowskiego).
 
0
 
1
 
Przestańmy jednak, jak ci smoleńscy paranoicy, co w kółko piszą o zamachu, czepiać się szczegółów i wróćmy teraz do relacji Bahra i słynnej jazdy za wozem strażackim:
 
zobaczyłem wyskakujący od lewej strony samochód straży pożarnej. Wcześniej go nie widziałem, widocznie był schowany na zapleczu  (na jakim, do cholery, zapleczu? Zwykle wozy strażackie dyżurują w pobliżu płyty lotniska - przyp. F.Y.M.).  Minął nas z dużą prędkością i gnał w poprzek lotniska. W ułamku sekundy skojarzyłem te dwa fakty i: Coś się stało! - krzyknąłem do swego kierowcy. Żaden pojazd nie będzie przecież jechał przez lotnisko, jeśli za chwilę ma na nim lądować samolot(za jaką chwilę, skoro już dawno minęła godzina przylotu? - przyp. F.Y.M.). Wskoczyliśmy do samochodu. I za nim!” (Por. też relację Bahra dot. straży tu: http://freeyourmind.salon24.pl/278778,syrena-ruska)
 
Pozostaje pytanie: za którym „nim”? Jak przecież pamiętamy z polskich „Uwag” do raportu komisji Burdenki 2, sprawa bynajmniej nie jest prosta, gdyż na wieść o „wypadku” zaalarmowano (z pewnym opóźnieniem, ale cóż to jest chwila wobec ruskiej wieczności?) co najmniej dwa „wozy strażackie” – jeden na Jużnym (niejaki GAZ-4795), a drugi na Siewiernym (PCz-3); trzeci zaś (Kamaz-43108) jechał, jechał, lecz jakoś akurat nie dojechał, mimo że go zawiadomiono w pierwszej kolejności, no ale należy się cieszyć, że chociaż dwa inne się ruszyły i zdążyły ugasić za pomocą „podanych strumieni piany” niewielki pożar po upadku blisko stutonowego samolotu z ponad 10 tonami paliwa (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/09/uwagi-do-uwag.html). O ile ten z Jużnego poinformowano dość szybko, jak na ruskie warunki (godz. 10.48 rus. czasu), o tyle dotarł on (wedle raportu komisji Burdenki 2, s. 101-102) dopiero po 44 minutach na pobojowisko. Nic to dziwnego, bo mogły być w sobotę korki, a „smolanie” zapewne robili zakupy w hipermarketach. Ten drugi wóz (PCzS-3) spisał się o wiele lepiej, bo dotarł jakieś 15 minut po „zdarzeniu”, mimo że remiza strażacka mieściła się paręset metrów od „miejsca lotniczego wypadku”.
 
No i teraz zagadka, jakiż to wóz był ścigany przez polskiego inspektora Clouseau, mistrza formuły 1 w Smoleńsku, G. Kwaśniewskiego? „Pan Kwaśniewski jest wspaniałym kierowcą. Jeździ jak rajdowiec.” (http://wyborcza.pl/1,99218,8941828,Startujemy.html?as=3&startsz=x). Oczywiście zagadką nie jest to, że na filmie „polskiego montażysty” (oraz I. Fomina) widać dwa wozy strażackie, których jeszcze wedle raportu komisji Burdenki 2 na „miejscu katastrofy prezydenckiego tupolewa” nie ma przed godz. 10.55, jeśli bowiem film S. Wiśniewskiego oraz Fomina są z innej pory, a może i innego dnia, to  wsio w pariadkie  (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/07/top-secret.html,http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/08/boskie-oko-kamery.html). Interesuje nas teraz to, za którym wozem strażackim mógł jechać rajdowiec Kwaśniewski z ambasadorem Bahrem: Kamazem, Gazem czy PCz-3?
 
 
P.S.
http://www.rp.pl/artykul/544614.html relacja D. Górczyńskiego:
 
Poza tym Górczyński był przekonany, że piloci wiedzą, jak zła pogoda jest w Smoleńsku. – Przecież swoimi kanałami mają kontakt z ziemią i bezpośredni kontakt ze swoim pułkiem – zaznacza. Jak jednak wynika z ujawnionych zapisów rozmów załogi Tu-154, piloci po raz pierwszy o fatalnej pogodzie dowiedzieli się dopiero o godz. 8.17 czasu polskiego. Byli już wtedy nad terytorium Rosji. 15 minut przed katastrofą pierwszy pilot stwierdził: – W tej chwili, w tych warunkach, jakie są obecnie, nie damy rady usiąść. Tymczasem polskie MSZ było przekonane, że samolot poleci do Mińska. Czekało tylko na potwierdzenie tego przez załogę. Na informację o zmianie lotniska czekał też ambasador RP w stolicy Białorusi. Górczyński: – Kiedy usłyszałem huk, byłem przekonany, że samolot przeleci nad nami i odleci gdzieś dalej.
 
 
P.P.S
Bahr: „Pojechaliśmy z kierowcą na lotnisko Siewiernyj. (…) Lotnisko znajduje się na obrzeżach Smoleńska. Niecałe 20 kilometrów od Katynia i kilka zaledwie kilometrów od hotelu Centralny, obecnie Smoleńsk, gdzie zawsze się zatrzymujemy. Obyczaj dyplomatyczny nakazuje, by być na miejscu co najmniej pół godziny przed przylotem samolotu. My z kierowcą przyjechaliśmy około 40 minut wcześniej.
 
(...)Na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku są dwie bramy. Wjechaliśmy główną. Po prawej stronie, ze 200 metrów od płyty lotniska, znajdowało się miejsce do postawienia samochodu. Wysiadłem. Na lotnisku byli już pracownicy naszej ambasady oraz gubernator i kilku wyższych urzędników smoleńskiej obłasti. Razem ze 30-40 osób. (…)”
 
Wizyty prezydenta Kaczyńskiego 17 września 2007 i 10 kwietnia 2010 były więc nieoficjalne. I zorganizowane z pominięciem stosowanych w takich przypadkach norm protokolarnych. (…) Stałem więc na lotnisku Siewiernyj i jak zwykle przyglądałem się ludziom. Jestem socjologiem i interesują mnie ich zachowania. Minęła zaplanowana godzina przylotu. Zawsze trzeba się liczyć z jakimś opóźnieniem, ale ono się wydłużało. Zacząłem się denerwować. Każda minuta się liczy, bo zapisana jest w protokole. Mgły zrobiło się okropnie dużo. Była straszna. Staliśmy coraz bardziej zdezorientowani.”
 
Wierzchowski:
(...)  oczekując na lotnisku w pewnym momencie (…) usłyszałem świst silników tupolewa. Poznałem, bo leciałem nim wiele razy przy okazji różnych wizyt... Zapamiętałem, że potem była cisza. Pierwsze, co mi przyszło do głowy, to; „kurczę, wylądowali”. Powiedziałem do ambasadora Bahra: „Panie ambasadorze, jedziemy, chyba wylądowali”. Pamiętam tylko ciąg silników, bo dzieliła nas spora odległość, mogło być około ośmiuset metrów. Oczekiwaliśmy na tak zwanym miejscu postojowym. (…)  Wsiedliśmy do samochodu ambasadora Bahra, zobaczyliśmy, jak ochrona rosyjska, która stałą jakieś piętnaście metrów od nas, ruszyła przez płytę lotniska  w stronę miejsca, gdzie – teraz już wiemy – była katastrofa. My pojechaliśmy za nimi(„Mgła”,s. 129-130).

fymreport.polis2008.pl 65,2 MB 88 MB FYM blog legendarne dialogi piwniczne ludzi zapiwniczonych w Irlandii 2 yurigagarin@op.pl (before you read me you gotta learn how to see me) free your mind and the rest will follow, be colorblind, don't be so shallow "bot, który się postom nie kłania" [Docent Stopczyk] "FYM, to wesoły emeryt, który już nic, ale to absolutnie nic nie musi już robić" [partyzant] "Bot FYM, tak jak kilka innych botów namierza posty i wpisy "z układu" i daje im odpór" [falstafik] "Czy robi to w nocy? W takim razie – kiedy śpi? Bo jeśli FYM od rana do późnej nocy non-stop tkwi przy komputerze, a w godzinach ciszy nocnej zapewne przygotowuje sobie kolejne wpisy, to kiedy na przykład spożywa strawę?" [Sadurski] "Ale teraz zadam Sadurskiemu pytanie: Załóżmy, że "wyśledzi" pan w przyszłości jeszcze kilku FYM-ów, a któryś odpowie prostolinijnie, że jest inwalidą i jedyną jego radością (z przyczyn wiadomych) jest pisanie w S24, to czy pan będzie domagał się dowodów,czy uwierzy na słowo?" [osa 1230] "Zagrożenia dla pluralizmu w ramach Salonu widzę w tym, że niektórzy blogerzy - w tym właśnie FYM - wypraszają ludzi, z którymi się nie zgadzają. A zatem dojdzie do "bałkanizacji" Salonu: każdy będzie otoczony swoją grupką zwolennikow, ale nie będzie realnej dyskusji w ramach poszczególnych blogów. Myślę, że nie daję przykładu takiego wykluczania." [Sadurski] "Już nawet nie warto tego bełkotu czytać, spod jednego buta i z jednego biura. Na fanatyków i pałkarzy lekarstwa nie ma."[Igła] "FYM już kupił S24 swoim pisaniem, jest teraz jego twarzą. Po okresie Galby i katatyny nastąpił czas dziennikarzy "Gazety Polskiej". Ten przechył i stalinopodobne teorie spiskowe, jakie się wylewają z jego bloga oraz innych mu podpbnych - przyciągają do Salonu nastepnych i następnych. Tu już od dawna nie zależy nikomu na rzetelności i klasie pisania - lecz na tym, aby było klikanie, aby było głośno i kontrowejsyjnie. Promowanie takich ludzi jak FYM i Paliwoda - jest całkowicie jednoznaczne."[Azrael] "Ale jaki jest problem?"[Kwaśniewski] kwestia archiwów IPN-u Janke: "Nigdy nie mówiliście o pełnym otwarciu?" Komorowski: Co to znaczy otwarcie?" "Trudno zrozumieć, jak można ogłupić społeczeństwo. Dlaczego tylu ludzi ośmiela się nazywać zdrajcą Wojciecha Jaruzelskiego. (Edmund Twardowski, Warszawa) " [tzw. listy czytelników do "Trybuny"] "Z przykrością stwierdzam, że prezydent nie przedstawił żadnych propozycji ws. służby zdrowia" [Tusk] "Niewidzialna ręka rynku, jak sama nazwa wskazuje, jest ślepa." [ekspert w radiowej audycji prowadzonej przez R. Bugaja] "Mamy otwarte granice, miejmy też otwarte umysły. Jasna Góra horyzontów rządowi i parlamentarzystom nie rozszerzy. (S. Barbarska, woj. wielkopolskie) " [tzw. czytelniczka "Trybuny"]

Nowości od blogera

Inne tematy w dziale Polityka