Przestrzegam wszystkich uważnie śledzących niezależne dochodzenie ws. zamachu smoleńskiego przed nową kampanią, która już się zaczęła w związku z niedawnymi wystąpieniami i MAK-u, i komisji Millera, a która dopiero nabiera rozpędu. Na razie grzane są silniki propagandowej machiny, która będzie realizować „nową narrację”, czyli, mówiąc językiem A. Golicyna, będzie serwować nowe kłamstwa w miejsce starych. Tak bowiem jak do tej pory obowiązywała ruska narracja z „głupim wypadkiem spowodowanym przez lekkomyślną, ulegającą naciskom, załogę”, tak teraz zwrotnicowy przestawi zwrotnicę i będzie w Ministerstwie Prawdy i jego agendach obowiązywać zupełnie nowa narracja. Jaka? Narracja pod hasłem „tragiczna pomyłka kontrolerów będących pod wpływem wielkiego stresu wynikającego ze skomplikowanej i wyjątkowej sytuacji”.
Przypomnijmy sobie jak wyglądała (w uproszczeniu) chronologia kampanii propagandowych ws. ludobójstwa katyńskiego. Ruscy najpierw przez długie dziesięciolecia twierdzili, że zbrodni dokonali Niemcy i mieli na to „dowody” po dokonanych przez siebie „badaniach”. Potem twierdzili, że może i owszem, Polacy zostali zastrzeleni przez Rosjan, ale winny jest Stalin. Potem, że i tak był „anty-Katyń” w Polsce. Potem zaś, że może i owszem, NKWD zastrzeliło Polaków, ale nie było to żadne ludobójstwo. I tak dalej.
Przyszedł jednak czas, że dowiedziono niezbicie, iż polscy piloci 10 Kwietnia wcale nie chcieli lądować i na przepisowej wysokości zdecydowali o odejściu na drugi krąg. Jednocześnie ukazała się w mediach „ciemna strona księżyca”, czyli obraz wrzaskliwej bandy ruskich prostaków, którzy klnąc na czym świat stoi, jakby to była balanga w koszarach, a nie praca w wieży kontroli lotów podczas zbliżania się prezydenckiej delegacji z obcego kraju, urządzają ruski cyrk z igraniem ludzkim losem. Co w takiej sytuacji pozostaje dezinformatorom? Oczywiście przestawić zwrotnicę z „winy pilotów” na nie tyle winę kontrolerów, a już nie daj Boże, „winę Rosjan” (pamiętamy, jak się wczoraj bronił przed tym J. Miller; nie od tego wszak jest jego komisja, by tej winy dowodzić), lecz „tragiczną i ekstremalnie stresogenną sytuację w wieży”. Mówiąc krótko: tragiczne nieporozumienie.
Jak taką „narrację” mogą agendy Ministerstwa Prawdy eksplorować? Na przeróżne sposoby. Po pierwsze: było zbyt wiele ośrodków decyzyjnych, a było ich zbyt wiele, bo wysokiej rangi był ów lot. W samej więc Maskwie nie spano już od paru dni, by pilnować tego lotu, a jednocześnie w tejże Maskwie, wiedząc, że „wkurzy się” albo „się wścieknie” polski Prezydent, nie chciano, broń Boże utrudniać mu lądowania, bo przecież wynikłby z tego skandal międzynarodowy. 70 rocznica Katynia, a nie wpuszczają Polaków na uroczystości. No jakże to tak? Z nadmiaru ośrodków decyzyjnych wytworzył się dysonans poznawczy kontrolerów, którzy rozum stracili z tego wszystkiego i nie wiedzieli, co się dzieje. Jak jednak twierdzi niedawno przesłuchany w ruskiej prokuraturze lekarz, który jednak zbadał rano kontrolerów (wbrew temu, co twierdzili zestresowani w trakcie przesłuchań), wszyscy byli trzeźwi jak diabli. Doszło więc do tragicznego nieporozumienia nr 1.
Po drugie: kunszt polskich pilotów plus nowoczesna technologia. Tę narrację uruchomił wczoraj niezawodny E. Klich, który w moich oczach powoli zrzuca sztuczną skórę pożytecznego idioty, odsłaniając prawdziwą skórę kogoś dużo poważniej współpracującego z Moskwą niż mogłoby się wydawać. Otóż, ruscy kontrolerzy byli pełni podziwu dla pilotów Jaka-40, którzy posadzili maszynę na Siewiernym w ekstremalnych warunkach. Uznali więc (ci kontrolerzy, zestresowani i skołowani jak pies w studni), że Polacy mają takie umiejętności i taką amerykańską elektronikę na pokładzie, że nie ma co dla nich zamykać lotniska i wskazywać zapasowego, bo i tak maładcy się uporają z lądowaniem. Było to tragiczne nieporozumienie nr 2, gdyż przeceniono technologię w tupolewie oraz warsztat załogi.
Po trzecie: w ekstremalnych warunkach stresu i dziwnej mgły, która miała własności depresjogenne, kontrolerzy stracili orientację na radarach i pogubili się w danych, co zresztą wyraziło się w omyłkowym (wynikającym ze stresu i depresji) podawaniu parametrów, opóźnieniu reakcji, siarczystym przeklinaniu wynikającym z bezradności. Nie mogli się porozumieć między sobą, gdyż wewnętrznie byli także skonfliktowani (tragiczne nieporozumienie nr 3).
Gdy zwrotnica zostanie przestawiona na dobre i narracja pt. „tragiczne nieporozumienie” będzie ogólnie obowiązująca, to faktycznie, jak pisze Ścios w dzisiejszej "GP", gabinet ciemniaków, może nagle włączyć się w wyjaśnianie przyczyn katastrofy z „nowym ładunkiem zaufania społecznego” - na zasadzie: trochę może zanadto zaufaliśmy Rosji, ale teraz, jak wszyscy widzicie, dokręciliśmy śrubę i wychodzą ostateczne fakty.
Zwracam uwagę, że w ten sposób może zostać bardzo sprytnie zamknięte śledztwo przy dokładnie tych samych rezultatach „badań”, co do tej pory (z drobną modyfikacją: nieszczęśliwy wypadek spowodowany tragicznym nieporozumieniem). Przyzna się wprawdzie, że Ruscy jednak coś tam zaniedbali, choć było to, podkreślmy stanowczo, tragiczne nieporozumienie i dążyć się będzie do zakończenia już drążenia sprawy. Taka kampania, przeprowadzona sprawnie i znowu z udziałem tych setek pożytecznych idiotów i/lub agentów potrafiących ruskie wersje wyjaśniać na sto uczonych sposobów, mogłaby jeszcze bardziej zmęczyć sporą część polskiego społeczeństwa niż kampania dotychczasowa. Ci zaś, co podtrzymywaliby tezę o zbrodni smoleńskiej i zamachu, ponownie (i z jeszcze większą zajadłością) byliby przedstawiani jako już całkowici paranoicy nieliczący się z „twardymi danymi” czy „niepodważalnymi faktami”.
Zwróćmy uwagę, jak z dnia na dzień zmieniła się tonacja komentarzy wielu publicystów, którzy jeszcze do przedwczoraj piętnowali „obsesje” wyznawców „teorii spiskowych” i „granie trumnami”. Takie zbiorowe nawrócenia komentatorów i publicystów zachodzą w Ministerstwie Prawdy tylko wtedy, gdy rozpoczyna się nowa kampania.