Z młodymi ludźmi jest zwykle tak, że chcieliby coś robić, tylko, żeby to coś robić, to zwykle potrzebują rady starszych, tych ostatnich zaś zwykle nie chcą słuchać, gdyż są młodzi i sami wiedzą, co i jak, ale też ponieważ każdy młody człowiek żyje swoim światem, to zwykle próby współdziałania z innymi spalają na panewce, bo przecież młodość nie jest po to, by podlegać jakiemuś zdyscyplinowaniu, a z kolei bez dyscypliny nie ma kooperacji. Żyjąc natomiast własnym światem (trochę jak Diogenes w beczce) można z jego perspektywy wystosowywać protesty przeciwko światu lub rzucać kalumnie na bliźnich, którzy, rzecz jasna, „nic nie robią”.
Rybitzky'emu nie tylko nie podoba się nicnierobienie, ale i „używanie frazesów”, czyli „wielkich słów”, po których „nic się nie dzieje” :). W swojej gorzkiej i zarazem szyderczej polemice ze - zdaniem autora - nazbyt patetycznym Ziemkiewiczem, pisze on:
„Nic nam nie przyjdzie z Ziemkiewicza, a nawet Herberta, jeśli będziemy w kółko klepać te same słowa. Przesłanie Pana Cogito to nie magiczne zaklęcie. To tylko moralna wskazówka. A idąc należy myśleć dokąd się zmierza i w jaki sposób chce się tam dojść. I wcale nie może to być złote runo nicości. Gdyby to był nasz cel, to moglibyśmy maszerować po więziennym spacerniaku.”
- choć na mój gust sam Rybitzky jeden patos zwalcza innym, młodzieńczym patosem. Dowodzi tego jeszcze jeden, jeszcze ostrzejszy fragment:
„całe to „kompasowanie” Ziemkiewicza jest pozbawione sensu przede wszystkim dlatego, iż dociera stale do tych samych ludzi. Odbiorcy manifestu Ziemkiewicza dobrze wiedzą, czym jest III RP – i dlaczego. Dobrze też znają Herberta oraz czytali całe mnóstwo patetycznych tekstów. I nic to im nie dało – może poza chwilami emocji, niebezpieczne bliskimi onanizmowi.”
Rozumiem, że młodzież ma swoje prawa, także fizjologiczne, ale chyba to odniesienie do onanizmu w przypadku wzruszeń czy uniesień związanych z lekturą Herberta jest nieco na wyrost, nawet jak na młodzieńczy patos, który – jak wiemy z historii – nie kłania się przed żadnymi bożkami „starszych”. Rybitzky zresztą dodaje:
„obecnie kariera Ziemkiewicza opiera się wyłącznie na powtarzaniu tych samych myśli. Owszem, myśli słusznych i prawdziwych. Jednakże samo ich wyrażanie jest niczym. Trzeba działać, planować, tworzyć realne scenariusze. Od siedzenia i mówienia jak bardzo nam źle jeszcze nikomu się nie poprawiło.”
Takie jednak ględzenie (no bo chyba mogę tak określić pitolenie Rybitzky'ego, skoro on wcześniej użył terminu „onanizm”) samo w sobie jest z paru względów bezsensowne – skoro bowiem Rybitzky zarzuca Ziemkiewiczowi pustosłowie i nieróbstwo, to sam nie powinien nic mówić, tylko lecieć na ulicę, by manifestować albo włączyć się w działalność jakiejś partii, ewentualnie wstąpić do jakiejś grupy aktywistów typu Greenpeace itp., by się wyszaleć w „zmienianiu świata”. Ponadto twierdzenie, że powtarzanie pewnych prawd „jest niczym” - także jest bezsensowne - nic innego bowiem Ministerstwo Prawdy od 20 lat nie robi, jak zafałszowuje prawdę o polskiej rzeczywistości, właśnie by nie dopuścić do utrwalenia się pewnych prawd, by panował chaos pojęciowy, „zapaść semantyczna” i by postępowała zapoczątkowana za peerelu atomizacja polskiego społeczeństwa. W związku z tym głoszenie prawdy jest także działaniem (!) i wymaga niezłego samozaparcia w świecie mediów, w którym króluje ewidentne, bezczelne kłamstwo. Można się spierać, czy Ziemkiewicz dobrze rozpoznaje pewne rzeczy (ja osobiście nie mam wielkiego interesu w bronieniu tego publicysty), ale nie można mu zarzucić, iż nic nie robi, bo jego książki i jego publicystyka nie tylko podnoszą na duchu wielu Polaków, ale i wpędzają w autentyczne zgryzoty, a czasem i spazmy, funkcjonariuszy Ministerstwa Prawdy.
Przede wszystkim jednak, by „coś robić” trzeba wiedzieć, co robić by się chciało. Jedni chcą działać w świecie mediów, inni w świecie kultury, jeszcze inni w świecie nauki etc. - każdy ma jakieś swoje pole do aktywizacji (zawodowej, światopoglądowej, społecznej). Problem polega na tym (co zdiagnozował właśnie Ziemkiewicz), że III RP skonstruowana jest tak, by „protegowany wygrywał z utalentowanym” - bez względu na dziedzinę, w której się aktywizujemy. Wobec tego, jeśli już mówi się o działaniu czy „niedziałaniu”, to należy też mieć na względzie to, iż zwykle osoby chcące w Polsce działać muszą sobie wyrąbać ścieżkę, po której chcą chodzić. Prosty przykład: jeśli swej w olbrzymiej części rynek kultury jest sterowany, to należy tworzyć alternatywny obieg kultury, a więc powoływać do bytu (o ile nie jest to jeszcze zakazane) niezależne instytucje przystosowane do wyszukiwania ludzi utalentowanych, a nie zajmujące się promocją protegowanych (jak choćby te agendy, które pracują od 20 lat dla Ministerstwa Prawdy). Ta droga wymaga zaś wielkiego nakładu sił i pieniędzy, Panie Rybitzky. To nie jest tak, że można strzelić palcami i stworzyć z dnia na dzień alternatywne instytucje.
Czytałem kiedyś w ciemnej epoce jaruzelszczyzny w tygodniku „Veto” (starsi pamiętają, o co chodzi – to było takie czasopismo, w którym radzono w czasach pustych półek jak konsumenci mają walczyć o swoje prawa i jak mogą sobie radzić, nie mając co jeść ani czym się myć) opowiadanie SF na temat świata, w którym rządzą wyłącznie młodzi (tj. tu: ludzie do 30-tki). Oczywiście świat był super, bo nie tylko nie było gerontokracji, ale w ogóle żaden zgred nikomu na głowę nie wchodził, patosu nadmiernego też nie było ani niepotrzebnego powtarzania frazesów. Wszyscy się świetnie bawili, tylko że jak wybijała owa sakramentalna 30-tka, byli poddawani eutanazji :)
Nie wiem, czy Rybitzky chciałby poddać takiej eutanazji naszą pamięć narodową, ta bowiem pamięć pozwala nam, Polakom, od wieków konsolidować się wokół wspólnych działań przeciwko temu czy innemu okupantowi, przeciwko tym czy innym ciemniakom – tak czy tak spieszę donieść, że czas nie stoi w miejscu i wnet samemu Rybitzky'emu wybije 30-tka (chyba że już wybiła), a wtedy zaś młodzieńczą niecierpliwością i egzaltacją nie będzie się można zasłonić. No, chyba że się przesunie granicę młodości na kolejną dekadę.