Tu się niedawno niektórzy emocjonowali tym, jak to Pudzian paroma low-kickami powalił Najmana (co mówił, że strongmeni to nie sportowcy :)), a tu patrzcie, ludzie, jak red. Kumoch potrafi nogami pracować i efektowne kopniaki rozdawać. To, co można wyczytać u Kumocha, stanowi niezły wstęp do prawdziwych starć z funkcjonariuszami Ministerstwa Prawdy i do sprowadzania poszczególnych gostków do klasycznego parteru.
Ja wczoraj postulowałem, by konsekwentnie i systematycznie doprowadzać do rozbiórki budowli MP, która przejęła tradycje pewnego urzędu przy ul. Mysiej, a rozwinęła je nad wyraz twórczo, nadając im nawet komercyjny (wszak „GW” i media okołoagorowe przyniosły kolosalne pieniądze wielu ludziom) i ogólnokulturowy kształt („kreowanie trendów” w literaturze, nauce, sztuce wizualnej, muzyce etc.). To komercyjne podejście do prac ministerialnych miało ten zbawienny efekt, że ludzie sponsorowani przez MP mieli potem dług wdzięczności, który spłacali zachwalając MP i broniąc go przed rozmaitymi elementami kontrrewolucyjnymi. To dokładnie tak jak peerelowscy artyści, co wprawdzie zdawali sobie sprawę, że istnieje cenzura, ale zarazem zapewniali, iż to działa ozdrowieńczo na sztukę, bo trzeba się bardziej intelektualnie wygimnastykować, a poza tym cenzura przynajmniej nie pozwala na tę cholerną zgniliznę, jaka jest na Zachodzie.
Kumoch punktuje działaczy MP w następujących kategoriach: tykalstwo, photokilling, wiekobójstwo, research jednostronny i uwybitnianie. Są to bardzo celne ciosy, a gdyby sporządzić dokładną i wszechstronną dokumentację tego, jak działa MP właśnie w tych obszarach, to ludzie zabierający się za studiowanie dziennikarstwa mieliby niezły materiał poglądowy, jak tego dziennikarstwa nie należy uprawiać. Kumoch jednak dodaje, że nie spotkałsię z inną gazetą, która by stosowała photokilling. Ja myślę, że źle szuka. Pierwowzorów działań MP nie należy bowiem doszukiwać się w wolnym świecie czy na Zachodzie, lecz w prasie sowieckiej (tu: też peerelowskiej), po prostu, do „dziennikarskich” tradycji której nawiązują funkcjonariusze MP. Karykaturalne przedstawianie przeciwników politycznych to była jedna z podstawowych metod „walki politycznej” na poziomie ikonograficznym.
Dla mas robotniczo-chłopskich, którym zawiłości marksizmu-leninizmu wolniej aniżeli „inteligentom” czy „postępowym literatom” wchodziły do głowy, przekaz musiał być prosty i jednoznaczny, stąd to właśnie w komunizmie taką furorę robiły plakaty propagandowe i pisma „satyryczne”, które dokładnie wiedziały z kogo i jak się śmiać (a z kogo pod żadnym pozorem śmiać się nie wolno). Jak wiemy Polska była bardzo wesołym barakiem – tak przynajmniej opowiadają nam kapo i komendanci obozu – ale jak komuś się przytrafiło opowiedzieć (w odpowiedniej epoce) dowcip o Stalinie, Gomułce, Gierku, Jaruzelu czy Kiszczaku, to zabawa się kończyła niezbyt przyjemnie dla dowcipnisia. No ale, jak krakała pewna wrona 13 grudnia roku pamiętnego, są granice, których przekroczyć nie wolno.
Wracając jednak o Kumocha, sądzę, że pokazał on bardzo pożyteczny sposób na demaskowanie sposobu działania Ministerstwa Prawdy i należałoby te działania kontynuować, przywołując odpowiednie przykłady, czyli wizualizując to, jak funkcjonariusze MP deformują rzeczywistość. Kompendium takiej wiedzy można by wydać w formie książkowej, tak jak kiedyś w podziemiu wydawano opracowania dotyczące nowomowy komunistycznej. Przy okazji zresztą (i kompendium, i analizy nowomowy), warto byłoby wziąć na warsztat okołoagorowych, wybitnych profesorów, którzy, jak choćby Głowiński, zasłynęli za kaczyzmu tym, że urządzili...badania pisomowy. Jest to w ogóle rzecz z tymi językoznawcami ciekawa. O ile np. prof. Bralczyk zajął się w III RP językiem peerelu, bo już było to dozwolone, o tyle język komunistów w III RP go niemal zupełnie nie interesował (a już język „salonu” w ogóle). Niezłym łupem semantycznym okazał się język Wałka, któremu parę prac Bralczyk poświęcił, ale to jeszcze w czasach, gdy z Wałka można się było (i nawet należało na salonach) śmiać, bo już wypowiedzi o „takich śmieciach”, co dopytywały o teczkę Bolka, nie interesowały żadnego lingwisty. A potem długo długo nic, język gadzinówki Urbana,
język filozoficznych dialogów Rywina z Michnikiem czy Oleksego z Gudzowatym wcale nie okazały się czymś wartym analizy, więc językoznawcy zabrali się w końcu za „pisomowę”.
Teraz za nich wszystkich my powinniśmy się zabrać :) - w stylu Kumocha.